Strony

wtorek, 8 kwietnia 2014

FAITH...

Rodzina, dla wielu jedna z najważniejszych wartości, dla innych stwierdzenie, że wychodzi się z nią dobrze jedynie na zdjęciu...Żyjemy w świecie gdzie ciągle się coś dzieje, tempo jest tak szybkie, że ciężko nadążyć. Zajęci własnymi sprawami pędzimy do przodu, starając się wypierać pewne kwestie. Moja dzisiejsza bohaterka przeszła ogromną walkę, nie tylko z własnymi słabościami, a także z chorobą...kogoś bliskiego.
Pozwoliła mi udostępnić swoją historię by dać siłę innym...walczącym.

" To był wrzesień kiedy szłam  z moją siostrą do lekarza, od pewnego czasu jej zachowanie było niepokojące. Zrobiła się tajemnicza, zamknięta w sobie, na uwagi reagowała bardzo nerwowo. Tego dnia pokłóciłyśmy się ze sobą i ona kazała mi iść do diabła. Odwróciła się na pięcie i poszła w stronę przychodni. Już chciałam wrócić do domu i zostawić ją samą skoro tak chce, ale coś mi mówiło nie rób tego...Czas płynął niezwykle wolno, jeszcze 5 osób przed nami, 4, 3, 2, w końcu już zbliżała się ta chwila. Kiedy wszystko będzie jasne, kiedy okaże się, że to nic takiego. Moja siostra ze stoickim spokojem oczekiwała na swoją kolej. Ja pełna emocji chciałam już być w domu. Drzwi się otwierają i wychodzi ona, uśmiechnięta. Nigdy nie zapomnę tej chwili. Ja wydobyłam z siebie 100 pytań, a ona po prostu się zaśmiała! Diagnoza była wstrząsająca...RAK. Nogi mi się ugięły, nie wiedziałam co tak właściwie się stało. Czas się zatrzymał, a ja nie mogłam spojrzeć jej w oczy. Była tak spokojna jakby doskonale wiedziała co jej dolega, jakby przygotowywała się na ten dzień od dawna.
Nie było żadnego ostrzeżenia, że może wydarzyć się coś złego, w jednej chwili świat mi się zawalił. Szok, niedowierzanie. Co robić? Nikt mnie na to nie przygotował. Dlaczego ona? Jest jeszcze taka młoda, dlaczego nie ja? I co teraz? Miliardy pytań, lęk, rozpacz, która miała zamienić się później w gniew.
Moja siostra miała to szczęście, że trafiła od razu do szpitala. Usunięto jej to co trzeba było wyciąć. Ja rozpaczałam, nie umiałam się odnaleźć w tej sytuacji, bo niby skąd miałam wiedzieć. Nikt mnie na to nie przygotował, a tu jeszcze trzeba było wspierać rodzinę, a przede wszystkim moją siostrę. Nawet nie jestem wstanie wyobrazić sobie co ona czuła. Jeśli się bała to doskonale potrafiła to ukryć. Tak, każdego dnia odbywało się to samo przedstawienie: ja grałam w szpitalu, że nie ryczę nocami, udawałam, że panuje nad sytuacją, rzucałam żartami jak z kapelusza, a wszystko po to by ona czuła spokojniejsza. Ona grała, że się nie boi, że wszystko jest/będzie ok. Następnym krokiem po operacji była chemioterapia. Wiedziałam, że się boi, lęk widać było w jej oczach. Kiedy trafiła do szpitala i podłączono jej tą całą masę kroplówek, zadzwoniła do mnie. Pytała co porabiam i czy mogłabym wpaść. Biegłam jak szalona płacząc, że moja mała siostra jest tam sama i boi się bo nigdy nie miała chemii, nie wie jak będzie się czuć, co się będzie z Nią działo. Niestety obawy z czasem okazały się uzasadnione. włosy zaczęły wypadać, wymioty, mdłości, osłabienie. Ona cierpiała z każdym dniem bardziej, a ja wraz z Nią. cierpiałam gdy widziałam jej pogarszający się stan, a także cierpiałam widząc innych pacjentów. Wymęczonych walką, wychudzonych, ze smutkiem w oczach. Oni walczyli z chorobą, a ja ze sobą. Musiałam być silna, dla Niej...więc znów przychodziłam tam uśmiechnięta, zagadywałam ją, innych. Często były to monologi bo ona nie miała nawet siły by mi odpowiedzieć. Byłam jak w transie...poza szpitalem wciąż nie radziłam sobie z tą całą sytuacją, a w szpitalu byłam już kimś innym. 
Nie spodziewałam się, że spotka to moją rodzinę. Osłoniłam bliskich kloszem, który w moim mniemaniu chronił ich przed starością, chorobami czy śmiercią. Życie bywa przewrotne. Ból, cierpienie, sprawiają, że stajemy się silniejsi. 
W pewnym momencie było naprawdę źle. Ona wycieńczona, pozbawiona nadziei, woli walki. Opowiadała mi o prozie życia. Marzyła o normalnym życiu, z dala od szpitalnych korytarzy, o rodzinie. Nie zależało jej na pieniądzach, na dobrej posadzie. Chciałaby mieć gromadkę dzieci...Czy to w ogóle możliwe? Pytała mnie, a ja mówiłam jej, że wszystko jeszcze przed Nią. Bóg jeden wie jak bardzo chciałam by tak właśnie było...Pamiętam słowa, które wtedy jej powiedziałam: Teraz czujesz się beznadziejnie, wymioty, nudności, osłabienie, towarzyszą Ci każdego dnia, to znaczy, że chemia działa. Są ludzie, który oddaliby wszystko by chemioterapia okazała się skuteczna. Nie wracałyśmy już nigdy do tej rozmowy. Moja siostra każdego dnia upadała by następnego podnieść się na nowo...
W kwietniu dowiedzieliśmy się, że nie ma już w organizmie komórek rakowych. Badanie PET wykluczyło też przerzuty do innych partii ciała. Nie miałyśmy nawet jeszcze okazji świętować. Mamy jeszcze tyle czasu...na pewno zdążymy. Przeszłam ciężką drogę...Najpierw pojawił się straszny szok, niedowierzanie, następnie ból, załamanie, rozpacz, później gniew, by na końcu wreszcie odnaleźć w sobie siłę i przekazać ją osobie, która najbardziej jej potrzebowała. Każdy z nas ma w sobie taką siłę. Szczególnie dziękuje mojemu partnerowi, dzięki któremu wciąż widziałam światełko w tunelu. Chciałabym byście z mojej historii wyciągnęli jak najwięcej siły. Schowajcie ją głęboko bo nigdy nie wiadomo kiedy może być Wam potrzebna..."



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz